Był piątek, tuż po dwunastej. Upalny, czerwcowy dzień, kończący upalny i całkowicie zwariowany tydzień pracy. Tego dnia zaplanowałem wolne popołudnie. Były to więc ostatnie minuty w biurze. Pamiętam je doskonale: ekran komputera z otwartym programem pocztowym, zastygły, jakby z rezygnacją oczekiwał na długotrwałe weekendowe wyłączenie, plama słonecznego światła spoczywająca leniwie, jak kot, na blacie biurka, tuż obok mojej lewej dłoni... Pamiętam to dobrze, może dlatego, że były to naprawdę moje OSTATNIE minuty w pracy, chociaż wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Nie robiłem nic. Czekałem aż wskazówka ściennego zegara dotrze do w pół do pierwszej, do mojej ziemi obiecanej, na której będę jedynym władcą, dyktatorem czasu, królem niezliczonych chwil, wielkim planistą... A właśnie... Pamiętam, że w momencie, gdy uświadomiłem sobie kompletny brak planu na zagospodarowanie kolejnej ziemi obiecanej, dokładnie o godzinie dwunastej dwadzieścia cztery, otrzymałem email z pomysłem. Przepis na szarlotkẹ:
“
Przepis na szarlotkę (tylko dla mężczyzn!):
1. Z lodówki weź 10 jajek, połóż na stole ocalałe 7, wytrzyj podłogę, następnym razem uważaj!
2. Weź sporą miskę i wbij jajka, rozbijając je o brzeg naczynia.
3. Wytrzyj podłogę, następnym razem bardziej uważaj! W naczyniu mamy 5 żółtek.
4. Weź mikser i wstaw do niego skrzydełka, zacznij ubijać jajka.
5. Wstaw od nowa skrzydełka do miksera, tym razem do oporu. Zacznij ubijać.
6. Umyj twarz, ręce i plecy. W naczyniu pozostały 2 żółtka, dokładnie tyle potrzeba na szarlotkę.
7. Oklej ściany i sufit kuchni gazetami, meble pokryj folią, będziemy dodawać mąkę.
8. Nasyp 20 dkg mąki do szklanki, pozostałe 80 dkg zbierz z powrotem do torebki.
9. Sprawdź czy ściany i sufit są oklejone szczelnie, przystąp do miksowania.
10. Weź szybciutko prysznic!
11. Weź 4 jabłka i ostry nóż.
12. Idź do apteki po jodynę, plaster i bandaże. Po powrocie zacznij obierać jabłka. Przemyj kciuk jodyną!
13. Potnij jabłka w kostkę pamiętając, że potrzebujemy 2 jabłka, więc nie wolno zjeść więcej niż połowę! Przemyj jodyną palec wskazujący i środkowy.
14. Jedyne pozostałe jabłko pocięte w kostkę wrzuć do naczynia z ciastem, pozbieraj z podłogi pozostałe kawałki i przemyj wodą.
15. Wymieszaj wszystkie składniki w naczyniu mikserem, umyj lodówkę zanim wszystko zaschnie.
16. Przelej ciasto do foremki, wstaw do piekarnika.
17. Po godzinie, jeśli nie widać żadnych zmian, włącz piekarnik.
18. Po przebudzeniu nie dzwoń po straż pożarną! Otwórz okno i piekarnik.”
“Żart, nie-żart” - pomyślałem - “szarlotkę mógłbym upiec, tym bardziej, że jest to związane bezpośrednio z następującym później zjedzeniem szarlotki”. Natychmiast wydrukowałem email. Trochę niepokoił mnie ostatni punkt przepisu, ale ogólnie przejście przez osiemnaście kroków procedury nie wydawało mi się wygórowaną ceną za całą tę masę jabłecznej rozkoszy, której mógłbym się oddawać przez resztę weekendu. Po drodze do domu już to widziałem oczyma wyobraźni: ocieniony balkon, w oddali słońce zalewa blaskiem szczyty Alp, wokół zieleń ogrodu, a na balkonie ja – z kubkiem kawy w jednym ręku, z kawałkiem szarlotki nabitym na widelec w drugim ręku i z książką w trze... Trzeba się spieszyć, sklepy są tutaj czynne do dziewiętnastej. Nie pamiętałem, czy mam w domu wszystkie potrzebne składniki. Rety, ale upał. Uświadomiłem sobie, że jedyny płyn, który wypiłem tego dnia, to była poranna kawa, i to bez cukru... Była dwunasta czterdzieści siedem, gdy wjechałem na podwórko przed domem. T-shirt przykleił mi się do pleców. Poza tym czułem się fantastycznie. Pełen zapału. Pieczenie to tyle radości.
Ad.1. W lodówce nie było jajek. Najpierw poczułem się trochę zdezorientowany, no bo skąd się biorą jajka? Jajka biorą się z kury. Kury niestety nie posiadałem. Sąsiadka chyba też nie... Zresztą – sąsiadka się ostatnio w ogóle nie pojawiała. Wpadłem na pomysł, żeby jednak pojechać do sklepu. Bingo! Nie mieli kury do jajek, ale znalazłem jajka. Niestety w domu okazało się, że są z czekolady (wiec po co szarlotka?!)... Wróciłem do sklepu i poprosiłem obsługę o poradę. “Szarlotka – jajka, jajka – szarlotka...” Trochę głupio się na mnie gapili, ale pomogli. Na wszelki wypadek kupiłem sto sztuk.
Ad.2. Sto sztuk bardzo się przydało, bo pomimo, że miskę faktycznie wybrałem dużą - to rozbijać jajka o jej brzeg było cholernie trudno. Moja skuteczność wzrosła, gdy zmniejszyłem dystans do pół metra, ale i tak po rozbiciu stu jaj w misce nie ostało się tego czegoś za wiele...
Ad.3. Przed wytarciem podłogi miałem niezły ubaw, bo w ogóle nie mogłem utrzymać równowagi na śliskiej powierzchni. Kilka razy wyrżnąłem porządnie i rozbiłem sobie głowę (zgodnie z puntem 18 po przebudzeniu nigdzie nie zadzwoniłem, aczkolwiek strasznie dzwoniło mi w uszach). Doczołgałem się do przedpokoju po pół godziny, sprzątanie i opatrunki zajęły mi dużo więcej czasu. Następnym razem będę bardziej uważać.
Ad.4-5. Znalazłem mikser, ale znowu pobiegłem do sklepu, tym razem po skrzydełka. Niestety nie pasowały. Wróciłem do sklepu. Jakże oni mnie tam świetnie znają! U drzwi przywitał mnie kierownik i towarzyszył mi przez cały czas. A gdy już sunąłem ku kasie z czterema reklamówkami pełnymi skrzydełek i udek (tym razem z kaczki, czy raczej – z wielu kaczek), kolejka rozsunęła się przede mną, jak bramy sezamu z bajki o Alibabie. Niestety po powrocie do domu okazało się, że skrzydełka z kaczek również nie pasują, nawet gdy wciskałem do oporu. Zacząłem więc ubijać samymi skrzydełkami, bez miksera.
Ad.6. Umyłem się już po raz któryś z kolei, to faktycznie pomaga, po prysznicu człowiek nabiera wigoru, szkoda, że bandaże i plastry przy tym odpadają. Nic to, w każdym razie za cholerę nie mogłem zrozumieć, jakim cudem po ubijaniu mogą się w naczyniu ostać jeszcze dwa całe żółtka?! Nie życzyłem sobie powtórki (nawet wliczając w to prysznic), więc w dalszej części użyłem papki ze skrzydełek i jajek, którą uzyskałem w wyniku ubijania...
Ad.7-8. Meble okleiłem folią, ściany okleiłem "Playboyem", nie byłem pewien co z oknami, w razie czego - też okleiłem, bardzo szczelnie. Zrobiło się niespodziewanie ciemno, zdezorientowany – najpierw wlazłem w jakąś maź, a potem jeszcze trochę błądziłem po omacku, zanim znalazłem włącznik światła. Okazało się zresztą, że jest on dokładnie w tym samym miejscu co wyłącznik. Tak czy inaczej – udało się, nie zrobiłem sobie krzywdy. Z zaskoczeniem odkryłem natomiast, że w mojej misce jest jakby mniej papki i tajemniczy ślad buta (nr 42) – OK, pomyślałem, jednak ktoś nade mną czuwa, nie jestem sam, dam radę! Zgodnie z przepisem rozdzieliłem mąkę na szklankę i torebkę, ale nie wiem, po ile dkg dokładnie, bo waga została w kredensie oklejonym folią...
Ad.9. Miksowanie to znowu ten numer ze skrzydełkami? No to można było wcześniej powiedzieć, no nie? Całe szczęście, że kupiłem całe mnóstwo skrzydełek i jeszcze mi trochę zostało! Miksowanie było trudniejsze niż ubijanie, nie mówiąc już o tym, że w przepisie nie zostało powiedziane, co należy zmiksować z czym. Cóż, trudno jest miksować cokolwiek ze szklanką, wobec czego wybrałem wersję z torebką.
Ad.10.Ufff, znowu prysznic, to czyste szaleństwo ta robota!
Ad.11-12. Tutaj troszkę mi się pomieszało, poszedłem z nożem do apteki i zdenerwowałem się, bo nie chcieli mi dać jabłek. W końcu zaczęli jakoś tak dygotać na całym ciele, niektórzy nawet płakali, proponowali mi szampon jabłkowy, mydełko jabłkowe, podawali telefon do Apple'a, itd., no normalnie wariaci! W końcu musiałem po prostu kupić jabłka w przydrożnym stoisku z owocami. Kurcze, dopiero po powrocie zorientowałem się, że było najpierw: "weź 4 jabłka i nóż" a potem: "idź do apteki", no to wziąłem 4 jabłka i nóż i znowu poszedłem do apteki. Po drodze jednak zawróciłem, bo przed apteką była jakaś afera: tłum ludzi, policja... Świat jest straszny – pomyśleć, że jeszcze przed chwilką ja tam byłem w środku! Diabli wiedzą, co mogłoby mnie spotkać, pewnie jakiś szaleniec wtargnął, no mniejsza o to, wróciłem do domu i przemyłem kciuk jodyną.
Ad.13-14. Przed pocięciem jabłek w kostkę dokładnie wiedziałem, ile to jest połowa, ale potem zaczał się problem. No bo tak: generalnie miałem kłopot z ułożeniem kostki z pokrojonych jabłek, przyszło mi do głowy, żeby zjeść te kawałki, które nie pasują, niestety żaden nie pasował, kostka po prostu wciąż się rozpadała i nie wiedziałem, co mi wolno zjeść a czego nie. Spojrzałem na punkt 14, z którego wynikało, że na kostkę powinien wystarczyć materiał z jednego jabłka, podczas gdy reszta powinna wylądować na podłodze. Zacząłem więc z tych kawałków układać na powrót cale jabłka, żeby się zorientować, jak to podzielić. Rany boskie, to były takie puzzle 3D, zdaje się, że było już po północy, gdy udało mi się ułożyć z powrotem jedno jabłko! Resztę, zgodnie z przepisem, wywaliłem na podłogę. Ostatecznie nie zjadłem ani kawałka, bo skąd miałem wiedzieć, czy to nie jest aby kluczowy fragment kostki?! Jakież było moje zaskoczenie, gdy sobie uświadomiłem, że jabłko, które przez pół dnia i nocy zbierałem do kupy, ma być tak po prostu wrzucone do ciasta (oczywiście jako pocięte w kostkę). OK, rozłożyłem jabłko i ułożyłem tak regularną kostkę, jak się tylko dało (niestety musiałem sobie pomóc taśmą klejącą). Pozbierałem kawałki z podłogi (po jaką cholerę je przedtem rozrzucałem?), przemyłem wszystko jodyną i wrzuciłem do ciasta. A propos "ciasto": rozumiem, że chodzi tutaj o tę breję z jajami, resztkami skrzydełek i torbą mąki?
Ad.15. Nie miałem już skrzydełek, wszystko poszło w czasie miksowania, użyłem udek (poszło coś z 6 kg). Lodówkę umyłem, a właściwie to umyłem tę folię, którą była oklejona lodówka, dla dobrego efektu użyłem jodyny.
Ad. 16-17. Ciasto nie chciało się przelać, dodałem wody z kranu, wstawiłem do piekarnika, który po godzinie zamienił się w coś w rodzaju łaźni parowej, uznałem to za dosyć poważną zmianę, ale zacząłem się martwić. Próbowałem otworzyć piekarnik, ale jakoś się zaciął, ciągnąłem z całych sił za uchwyt i się urwał, wziąłem więc nóż, żeby się nim wbić między drzwiczki, podważyć i... wtedy piekarnik wybuchł, wypluwając swoją zawartość na środek mojej kuchni.
Ad.18. Nie dzwoniłem po straż pożarną – otworzyłem okno (piekarnika już nie musialem) i wtedy wtargnęła do mojej kuchni brygada antyterrorystyczna.
Sprawa jest w toku. Nie przyznaję się do niczego. Próbują wywierać na mnie presję. Pokazują mi te głupie zdjęcia, na których widać jakieś nadpalone i zmielone szczątki na podłodze mojej kuchni. Podobno ktoś w okolicy zaginął bez wieści. Sugerują, że przygotowałem kuchnię w celu popełnienia zbrodni z premedytacją (uczciwie potwierdziłem zresztą, że nieraz próbowałem medytacji). Mówią, że pomieszczenie wypełniał straszliwy odór i wszystko było wysmarowane bliżej nieookreśloną mazią pochodzenia organicznego. Brygada antyterrorystyczna zastała mnie pomalowanego na czarno, pokrwawionego i poranionego, z nożem w ręku. Twierdzą, jakobym dzień wcześniej dokonał napadu na miejscową aptekę, wykazując objawy paranoi. Nie przyznaję się do niczego. Chciałem upiec szarlotkę.