Saturday 13 February 2010

Rachunek nieprawdopodobieństwa

W lecie 2007 roku po raz kolejny przypomniałem sobie, że światem zawiaduje Wielki Zbieg (dla znajomych: "Zbiegu"). Jak wszyscy wiemy, niektórzy mają przez Niego trochę przesrane, inni trochę bardziej, ale większość ma dzięki Niemu przesrane kompletnie. Legenda głosi, że istnieje jednak nieliczna garstka wybrańców (pomazańcow lub, jak kto woli - takich, że im to lotto), którzy będą mieli przesrane dopiero na samym końcu, a na razie szwendają się gdzieś po rubieżach naszej gównianej loterii i jeśli już coś ich trafia, to na razie nie jest to szlag. Nie, najczęściej losują, ci szczęściarze, jakieś nieprawdopodobne pierdoły. I bardzo dobrze.
W lecie 2007 roku zacząłem podejrzewać, drżąc z zachwytu, że i ja należę do tej elitarnej grupy. Przeprowadziłem się wtedy z miasta do miasteczka, bliżej mojego miejsca pracy. Pewnego dnia, wylosowanego zapewne przez W.Z. poprzez rzut papierową kulką do szklanki (wariacja z powtórzeniami), właściciel wynajmowanego przeze mnie mieszkania, Claudio, czegoś ode mnie potrzebował. Podałem mu wcześniej mój numer telefonu komórkowego, więc postanowił wykorzystać tę formę komunikacji. Chodziło o jakąś błahostkę oczywiście, nie, nie wzywał pomocy, nie został wciągnięty przez odkurzacz ani nie zatrzasnął się w kabinie prysznicowej, to była jakaś zwykła bzdura.
Byłem wtedy w biurze, siedziałem za biurkiem, jak to zwykli czynić biurokraci, chociaż żadnych krat nie mieliśmy, ani w oknach, ani nigdzie indziej.
No więc, siedziałem i gnałem te impulsy elektryczne od myszki na ekran, aż tu nagle pukanie i wchodzi koleżanka biurokratka, może nawet miała bluzkę w kratkę, nie pamiętam, bo moją uwagę zwrócił telefon komórkowy, który dzierżyła w uniesionej wysoko dłoni, trochę tak, jak się trzyma znicz olimpijski.
Tak się złożyło, że akurat ta biurokratka była tej samej narodowości, co ja, no, powiedzmy - w połowie tej samej, innymi słowy Polka, wskazywał na to taneczny krok, no i oczywiscie mowa polska, oj, czysta polska, w każdym słowie.
No więc - dzierży ten telefon w górze a wyraz twarzy, oprócz tego, że - jak każdy wyraz, który wypowiedziała polski był - to dodatkowo był on jeszcze wyrazem najczystszego, absolutnego zdumienia.
Tak, Claudio, źle zapisał numer mojego telefonu. Nie dodzwonił się jednak na Sycylię, do żadnego capo della mafia, ani do kogoś, kto akurat może jechał w interesach do Parmy i próbował słuchać zanikającego co chwilę Radio Monte Carlo, ani do sprzątaczki z Genui, która musiałaby znowu biec do tej blaszanej szafki, w której zawsze zostawia swoje rzeczy, zapominajac, że w torebce jest jej telefon komórkowy, nie dodzwonił się do Francesca, nauczyciela tai chi z Ternate, ani do księdza z Arezzo...
Nie, Claudio wybrał zły numer i spośród milionów możliwych błędów popelnił akurat taki, który pozwolił mu dodzwonić się do telefonu komórkowego mojej koleżanki biurokratki, Polki, z biura obok, 10 metrów ode mnie.
Dziękuję Ci, o Wielki Zbiegu, że utrzymujesz mnie w ciągłej gotowości, ale nie narażasz. Niech już tak zostanie aż do ostatniego Losowania, które być może odbędzie się poprzez rzut telewizorem do wanny (wariacja bez powtórzeń).

1 comment:

  1. Arturo,
    tak sie ciesze, ze zalozyles bloga. nie wiem nawet co napisac.
    Moze hip hip hura!!!!!
    ;) Pat

    ReplyDelete