Saturday 3 July 2010

Człowiek człowiekowi gola

Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, Matko Święta, o Panie Nasz. Rano, wieczór, we dnie, w nocy, ciągle i wciąż, i na okrągło. Na okrągło musi być, bo to przecież piłka. Oleee, ole, ole, oleee...! Na stadionach wre walka na ziemi i w powietrzu. Niech nam ziemia piłką będzie. Kto komu dzisiaj dokopie i ile? Jakie będą kartki? Czyj rzut będzie wolny, a czyj karny? Który się spali, a który strzeli w okno? Cały świat czeka w napięciu. Ziemia jest okrągła, a bramki są dwie.
Najlepiej oczywiście ogląda się mecz w pubie pełnym piwa i kibiców podnieconych do granicy trzeźwości, poza którą walka o piłkę przenosi się do pubu i zaczyna się migotanie przedsionków. To się wie, wszak od piwa lepiej się kiwa. Najlepiej, gdy pub jest pełen kibiców angielskich, a mecz odbywa się między drużyną Anglii i drużyną tych niedobrych. Wśród nieustającego wrzasku, przeplatanego straszliwym wyciem, które angielscy kibice nazywają śpiewem, co kilka minut następuje zwarcie szyków, synchronizacja gardeł i potężny okrzyk „Ingląd!” (z akcentem na drugą sylabę) prawie wyrywa szyby z okien. Jednak, gdy team from Ingląd biega bezładnie po całym ekranie i zachowuje się zgodnie ze starym, polskim przysłowiem: „zapomniał wół, jak wygląda gol”, kibice zaczynają przebierać nogami i przestają przebierać w słowach. Puszczają nerwy i pęcherze. Czerwone krzyże na białym tle powiewają coraz słabiej i niżej. „Ooooofffsajd! Co oni wyprawiają, ci obrońcy j...abul...ani!?” wrzeszczy łysy, którego łysina zlewa się z otoczeniem, albowiem cała jest pomalowana w czerwone krzyże na białym tle. „Futbal mać!” „Gol ci w bramkę, tea who you yea bunny!” Robi się gorąco. Bramkarze są pod presją i rozglądają się niespokojnie. Na szczęście, dawno, dawno temu, mędrzec zwany Fifem wpadł na pomysł, żeby w środku całej tej bieganiny zrobić sobie przerwę. W pubie jest w zasadzie odwrotnie, to znaczy – bieganina zaczyna się właśnie w przerwie. Kolejka do toalety rośnie gwałtownie, wije się po korytarzu, spływa po schodach w dół i sięga do baru. No, a jak się już stoi przy barze, o co generalnie trudno jest jak cholera, to trzeba skorzystać. Korzystanie z baru w kolejce do toalety powoduje, że tył napiera na przód. Przód nie daje rady, aż w końcu dochodzi do zatorów i poważnych napięć. Sytuację ratuje gwizdek sędziego. Albo gwizdek Fifa. Mniejsza o to. Przód przyspiesza, tył odpuszcza, w środku pola barman z tacą. Tłum faluje. Ingląd nabiera rozpędu i ostrzeliwuje pozycje przeciwnika. To już czerwiec, ofensywa w Normandii. Wszystko dobre, co się golem skończy! Jednak to nie koniec, niestety. Gol w dom, bóg w dom, chciałoby się powiedzieć, ale w pubie lepiej tego teraz nie mówić. Gol i owszem, ale nie w ten dom, co trzeba. To raczej Dunkierka. Piwo rozlane. Rzut z rogu, ale nietrafiony. Butelka omija głowę łysego, czyli jego czerwone krzyże na białym tle. Tło robi się również czerwone, krzyże zanikają. Pole karne. Jabulani to spisek! Fuck Fifa! Pintem go! Out! Z pubu wybiegają prosto na murawę do pobliskiego parku. Dwudziestu dwóch zawodników plus rezerwa. Niektórzy zaraz za linią bramkową walą w słupek, innych kładzie seria bramkarskich wykopów, wuwugzele stratowane. Dochodzi do bratobójczej bijatyki o bliżej nieznanych przyczynach i niemożliwych do zapamiętania skutkach. Rzeź i masakra. Germany wygrały. Nie do wiary, że nowy dzień nadchodzi mimo wszystko. Pojękiwania rannych bohaterów i ranna audycja w programie drugim BBC przeplatają się ze śpiewem rannych ptaszków.
No tak, kto rano wstaje, temu gola.

(Pomysł na: „tea who you yea bunny” zapożyczony od Siostry Antygony :))

1 comment:

  1. Chryste Paniczku, to nie Mundial to Kill-dial. Albo Kill-Month, Kill-Month-Dial.

    ReplyDelete